28 paź 2013

Kelly O'Connor

Kolaże to jedyna manualnie twórcza rzeczy, jaką się zajmuję. W głębi duszy czuję, że zostałam stworzona do bycia artystką, ale za cholerę nie mogę znaleźć tego ukrytego talentu :D Długo ćwiczyłam struny głosowe leżąc w wannie - postępów brak. Setki razy siadałam do biurka z chęcią narysowania czegoś, ale moja wyobraźnia po prostu tego nie widzi i nie mam pojęcia, jak wykonać ruch ręką, żeby ta jedna kreska była tym, co chcę przekazać. W takiej sytuacji ratują mnie właśnie kolaże. Od paru lat w moim pokoju leżą teczki (grube teczki), do których odkładam przeróżne wycinki. Uwierzcie mi, że w tym domu nie znajdzie się ani jedna gazeta ze wszystkimi stronami. Niestety, ktoś mnie źle zaprogramował. Północ to w moim wypadku taka magiczna pora nagłego napływu weny i odpływu chęci snu. W takim momencie nie ma znaczenia, że zeszłej nocy spałam 3h. Włączam komputer i zabieram się za poszukiwanie nowych inspiracji lub ciekawą obróbkę tego, co już mam bądź siadam przy biurku z nożyczkami w ręku i otwieram magiczne teczki. Nie wiem, czy wiecie, ale zajmowała się tym też Wisława Szymborska (przejrzyjcie galerię jej prac i krótki wywiad z jej sąsiadem). Wiem, że robię się już nudna z tymi muzeami i chyba powinnam zacząć rozpatrywać zmianę nazwy tego bloga, bo zaczynam wyglądać na osobę spędzającą w nich pół życia. ALE jeśli jesteście z Krakowa lub macie w planach do nas wpaść to OBOWIĄZKOWO marsz na plac Szczepański obejrzeć mini wystawę "Szuflada Szymborskiej", na którą składają się rzeczy osobiste z mieszkania poetki. Tam właśnie pierwszy raz widziałam jej wyklejanki. Naprawdę warto, a na dodatek wstęp jest darmowy.

Nie bez powodu zaczęłam pisać o kolażach. Moim najnowszym okryciem jest Kelly O'Connor - młoda artysta z Texasu, która zajmuje się właśnie ich tworzeniem. Ja, a nawet Szymborska, to przy tym amatorszczyzna (przepraszam pani Wisławo), ale zaraz zrozumiecie, co mam na myśli. Od tych kolaży ciężko się oderwać. Ich forma, pomysł i skomplikowanie, ale też niezwykła konsekwencja są niesamowite.
"Drawing on the allegory of American consciousness through the use of iconic characters, my work is derived from a combination of memory, fantasy, and pop culture. The mythological characters, built around enduring western cultural ideals, make up much of my subconscious. My work is, to a great extent, about exposing the duality behind thin public façades that we readily embrace."
Kelly O'Connor
Kolaże są tworzone tematycznie, a na stronie internetowej Kelly znajdziecie jej prace od 2006 roku. Wyrażają opinie autorki na temat popkultury, mediów, ich wpływu na społeczeństwo, a także sztuczności ludzi podziwianych przez masy (często prowadzącej do depresji). To wszystko wplata w całkiem odrealnione scenerie przypominające mgliste sny. Sama pisze, że posiłkowała się kultowymi magazynami i filmami z lat 50. oraz 60, ponieważ właśnie w tym okresie dostrzegła najsilniej rozwijający się idealizm postaci czy zjawisk.Te prace to naprawdę kopalnia pomysłów i za każdym razem dostrzegam w nich coś nowego!

Tak, to jest zrobione głównie z papieru.

THE RISE AND FALL, 2012
1 4-horz 6

POST-UTOPIA, 2011 19-horz 13-horz 14-horz

 DISNEY (2006-2008)10-horz
12 21-horz

W 2010 roku Kelly zrobiła ogromną instalację w galerii sztuki "Sala Diaz" w Teksasie. Całość przypominała jeden wielki kolaż, bo właściwie była to mieszanka jej dotychczasowych prac. Mnóstwo symboli i ciekawych rozwiązań. Jeśli poświęcicie chwilę na przejrzenie jej strony, od razu rozpoznacie te elementy. Bardzo proste i bardzo charakterystyczne np. strumienie papierowych kwiatków albo motyw "Alicji w Krainie Czarów".

Mam nadzieję, że Was także zainspiruje Kelly :)

30 22 24 27-horz 23 29 26
zdjęcia: Kelly O'Connor's website

24 paź 2013

Weronika x Jan van Kessel

jan van kessel

Jan van Kessel to malarz, którego prace miałam okazję zobaczyć na wystawie "Rodzina Brueghlów. Arcydzieła malarstwa flamandzkiego" we Wrocławiu. Nie jest aż tak rozpoznawalny, jak reszta klanu, bo miał tego pecha, że ominęło go nazwisko na B, ale to wnuk i kontynuator Jana Brueghela Aksamitnego (fantastyczne przezwisko!). Rzadko rusza mnie martwa natura, bo jest nudna i... martwa. Zdecydowanie wolę obrazy przedstawiające ludzi: uwielbiam nietypowe twarze, spojrzenie uchwycone w magiczny sposób zwyczajnym ruchem pędzla, niesamowite stroje z epoki z ich fakturami i wzorami. Ale to, co pan Jan wyczyniał niemal czterysta lat temu w Antwerpii powaliło mnie na kolana.

Po przekroczeniu jednej z sal muzealnych wchodziło się wprost na jego studia owadów. W pierwszej chwili pomyślałam, że to prawdziwe motyle, ważki, pająki itd ponabijane na igiełki. Były tak idealnie namalowane, że nawet po podejściu na odległość 10cm (w tym momencie pani na krzesełku zaczęła się nerwowo wiercić) wyglądały jak po prostu położone na marmurowej płycie. W internecie jest niestety bardzo niewiele tych prac, a jak już są, to zdjęcia zupełnie nie oddają wrażenia na żywo, ale na szybko poklikajcie tutaj, tutaj albo tutaj. Tytuł obrazu, którego użyłam powyżej to "Studium wiosennych kwiatow z motylami i owadami"; olej na marmurze.

A z innej beczki codziennych pierdółek, kupiłam sobie opaskę na głowę, która w założeniu miała być głównym bohaterem tego wpisu, ale na szczęście nie wyszło tak płytko. Nie wiem właściwie, po co mi to było, bo testowałam już taki sprzęt wiele razy i zawsze kończyło się źle. Nigdy nie trzyma się na miejscu, robiąc z misternie układanych włosów siano (to tylko moja głowa jest popsuta, czy faktycznie opaski nosi się do zdjęć?), a cierpliwość do ciągłego poprawiania kończy mi się zazwyczaj w momencie wejścia do tramwaju. Efekt będzie taki, że prawdopodobnie nikt, z kim będę miała się spotkać, nigdy mnie w niej nie ujrzy. Ale jest piękna, więc przygarnęłam ją tylko po to, żeby mieć czym cieszyć oko. No i zawsze może się przydać w najmniej oczekiwanym momencie... a przynajmniej tak sobie mówię. (H&M Divided, jakby co). Z bliższa wygląda mniej więcej tak:

22 paź 2013

Czas na zmiany!

Jesień w tym roku jest dla mnie wyjątkowo łaskawa. Zazwyczaj wpadałam w coraz głębszy dołek obserwując, jak błyskawicznie skraca się dzień, a najlepiej wychodziło mi spanie rano, spanie popołudniu, spanie wieczorem (nockę zostawiam na tworzenie kolejnych wpisów na bloga). Tymczasem, pogoda dopisuje i daje kopa do działania. Stwierdziłam, że skoro mam takie dobre samopoczucie to postaram się je utrzymać jak najdłużej. Postanowiłam zająć się czymś produktywnym (bo ze szkołą nie za dobrze mi to wychodziło) i porwałam się na spore zmiany.

Wyrzuciłam z pokoju wszystkie meble, zdarłam stare plakaty, przemalowałam ściany na biało. W tym momencie piszę do Was leżąc na materacu - jednym z dwóch większych obiektów w pomieszczeniu. Jest jeszcze biurko, bo przecież nauka do matury i te sprawy, ale - jak pisałam wyżej - nie za często go używam. Wbrew pozorom, czuję się świetnie. Nigdy nie miałam minimalistycznej duszy (chociaż kto wie, może po prostu nigdy nie została dopuszczona do głosu przez bałaganiarską i roztargnioną stronę), ale naprawdę czuję się świetnie. Wreszcie mam czym oddychać i cieszę się otaczającą mnie przestrzenią. Białe biurko w białym pokoju i materac. Tyle.

Równocześnie z remontem pokoju, zabrałam się za zmianę wyglądu bloga. Nareszcie udało mi się pokonać lenistwo i zanurzyłam się w kilku tysiącach linijek kodu html. Chciałam ulepszyć szablon i poukładać wszystko od nowa, bo nie ruszałam go od dawna i trochę się zestarzał. W międzyczasie obserwowałam i zapamiętywałam różne fajne pomysły, na jakie natykałam się na przeróżnych stronach i oswajałam się zmyślą, że kiedyś trzeba będzie TO zrobić. Ku mojemu zdziwieniu, nawet mnie to wciągnęło. Jestem bardzo, ale to bardzo niecierpliwą osobą, więc w trakcie pracy zdarzało mi się mruczeć pod nosem wiele niecenzuralnych słówek, jednak mogę z czystym sumieniem krzyknąć dzisiaj - udało się! Było ciężko, ale dotarłam do celu. Co prawda, kilka detali jeszcze mnie kłuje w oczy, ale pracuję nad tym. Jak na osobę, której zdolności informatyczne nie są ponadprzeciętne, nieskromnie stwierdzę, że odwaliłam kawał dobrej roboty i udało mi się nie skasować ponad trzyletniego dorobku!

Główne zmiany:
  1. linki do portali społecznościowych są teraz w prawym górnym rogu (Blogger, Facebook, Google+, Bloglovin', LookBook)
  2. wszystkie potrzebne informacje znajdziecie w kartach pod banerem
  3. archiwum bloga i różne dodatkowe linki będą od tej pory przejrzyście ułożone w stopce

Po tym, z lekka przydługawym, pieszczeniu własnego ego muszę się wreszcie przyznać, że w całym zamieszaniu brały udział jeszcze dwie osoby. Piękny portret z lewej strony - pierwsza rzucająca się w oczy zmiana - jest autorstwa Marty, która prowadzi bloga ICON M (chyba nie myśleliście, że ja potrafiłabym coś takiego zrobić). Kilka cennych porad udzieliła mi też Maria z Walls Can't StopYou. Dziewczyny, wielkie dzięki!

Bardzo chciałabym poznać Wasze opinie dotyczące wyglądu strony. Poklikajcie po kartach, sprawdźcie, czy wyświetlają się u Was czytelnie. Jest lepiej, gorzej? Czego Wam jeszcze brakuje? Tradycyjnie zapraszam do dyskusji w komentarzach.

17 paź 2013

Star Wars

056 cats

Kiedyś byłam chłopczycą. Biegałam po drzewach, zdzierałam kolana średnio raz w tygodniu, a w sukience wytrzymywałam maksymalnie godzinę. Nie za bardzo dogadywałam się z koleżankami. Właściwie to ich nie miałam. Lubiłam natomiast bawić się z chłopakami, zupełnie nie krępowałam się w ich towarzystwie. Z daleka wyglądałam tak, jak oni - fryzura na pazia (albo garnek, jak kto woli) i chude nóżki. Podobały mi się ich zabawy, klocki, rowery. Zawsze starałam się dotrzymać im kroku i robić to, co oni.
Gwiezdne Wojny to wtedy było coś! Stroje, statki kosmiczne, lasery, różne planety - wszystko robiło na mnie ogromne wrażenie. Ten film spokojnie mogę nazwać moim ulubionym. Nie mam pojęcia, kiedy i dzięki komu zobaczyłam go po raz pierwszy, ale towarzyszy mi odkąd pamiętam.

085 095 120

Dopiero potem zaczęły mnie interesować "dziewczyńskie" sprawy, czyli Barbie, róż i wszystko, co się świeci. Przykładałam coraz większą wagę do swojego wyglądu. Zauważyłam, że strupy i zadrapania na każdej kończynie nie wyglądają ładnie. Zaczęłam zapuszczać włosy i codziennie błagać mamę, żeby zrobiła mi makijaż albo pomalowała paznokcie, bo inne mamy pozwalają swoim córeczkom. Nie mogłam się doczekać swojej pierwszej torebki, a buty na obcasie były szczytem marzeń. Powoli rozwijało się we mnie zainteresowanie modą, by końcu - mając ledwie kilkanaście lat - odkryć świat blogów.

110 074

Dzisiejszy strój ma być połączeniem mojej chłopięcej i dziewczęcej strony. Chciałam, żeby było błyszcząco i kosmicznie. Główną rolę gra marynarko-narzutko-kurteczka, która jest dowodem mojej świetnej passy second hand'owej. Aksamitna (mój ukochany materiał!), cała wyszywana koralikami przypominającymi gwiazdki, pięknie mieni się w słońcu. Od razu trafiła na listę najlepszych perełek w mojej szafie. Do tego duże plastikowe klipsy, które moja mama miała na ślubie, srebrne oxfordy Vagabond, a za plecami bajkowe otoczenie. Jedno z miejsc, obok którego przechodziłam latami, ale dostrzegłam je dopiero niedawno.

cats2
zdjęcia: tata fotografi
| narzutka - sh | tshirt - no name | spódnica, klipsy - mamy | buty - Vagabond |

Niech moc będzie z Wami!

8 paź 2013

Trend

049zmz cats 055zm 094zm 020zmm 059zm 065zmz catss 070zm 066photos by my dad
/ coat - H&M Trend / fishnet top - H&M Divided / necklace - Zara / jeans - Sh / boots - No name /

Dzisiaj krótko, zwięźle, na temat i bez szaleństw.
Jesień ruszyła pełną parą, więc bez grubszych okryć wierzchnich mnie już raczej nie zobaczycie. To nowe cudo upolowałam na dziale "Trend" i jestem bardzo szczęśliwa, że udało mi się chwycić ostatnią kurtkę (albo płaszczyk - sama nie wiem) na stanie, a do tego w małym rozmiarze. Oversize to samobójstwo przy wzroście 160cm (no dobra, jest jeszcze gorzej, bo prawie 160cm ciiiii!), ale bronię się wspomagaczami w postaci rurek i obcasów. Natomiast moja siateczka robi furorę i pełno jej na blogach. Tak coś czułam, że trzeba kupować, póki jeszcze nie ma jej wszędzie. Kto by pomyślał, że jeszcze parę miesięcy temu była czymś kontrowersyjnym.

Mam nadzieję, że podoba Wam się taki zwyklaczek i uciekam do dalszej nauki :)

5 paź 2013

Ech, muzyka, muzyka


Na blogu bardzo rzadko pojawiają się muzyczne akcenty, więc z okazji weekendu, ładnej pogody i dobrego humoru wrzucam małe co nieco do posłuchania z mojej playlisty :)

photos by me
/ top - second hand /

1 paź 2013

Etyka w modzie

Czy w ogóle istnieje coś takiego jak etyka w modzie? Czy ktoś zastanawia się nad prawami człowieka i pogarszającym się stanem środowiska? Nie. Zleceniodawca zaciera ręce na myśl o kolejnej fali ukochanych pieniążków spływających do kieszeni. Konsument odsuwa sprawę na boczne tory, bo przecież ma wokół siebie tyle bieżących problemów, że nie starcza już czasu na zastanowienie się, skąd pochodzą kupowane produkty. A szwaczki? Szwaczki - prawdopodobnie w momencie czytania przez Ciebie tego tekstu - siedzą na hali doszywając do tysięcznej pary jeansów metkę sklepu ____________ /puste pole uzupełnić/.

EPA,ABIR ABDULLAH
spiegel.de
Co natomiast słychać na naszym podwórku? Ano cała Polska jest oburzona, bo WYDAŁO się: LPP szyje w Azji i wyzyskuje pracowników! A to wszystko przez zawalenie się jednego z budynków kompleksu Rana Plaza w Bangladeszu (zginęło ponad tysiąc osób), gdzie szyto ubrania właśnie dla polskiego giganta, o czym ostatnio tak głośno zrobiło się na blogach.

Aż trudno mi uwierzyć, że nagle całe masy wyrażają oburzenie, wysyłają do przedstawicieli LPP listy z pogróżkami, deklarują, że "już nigdy nie wejdą do tych sklepów!"... bo do tej pory żyły w błogiej nieświadomości i przekonaniu, że tony sieciówkowych ubrań biorą się z powietrza. W tej sytuacji nie da się zrobić smutnej minki i tłumaczyć, że się nie wiedziało. Żyjemy w dobie internetu. WIEMY o wschodnich fabrykach. My po prostu nie chcemy przyznać się do tej świadomości.

Od tylu lat mówi się o niehumanitarnych warunkach, w jakich przyszło żyć zatrudnionym w azjatyckich fabrykach odzieżowych. O marnych płacach, braku BHP, zmuszaniu do pracy dzieci. Nakręcono na ten temat film, wydano książkę. Czemu wtedy nie było słychać ogólnokrajowych obrońców moralności tak odważnie skandujących w tym momencie? To, że do tej pory temat polskich firm na rynku wschodnim był dyskretnie omijany lub uciszany znaczy, że nas - jako ludzi - to nie dotyczyło?

Bangladesh Building Collapse
spiegel.de
Zazwyczaj łatwiej jest być ignorantem, ale od czasu do czasu wypadałoby się publicznie oburzyć. No i stało się, znalazł się godny uwagi powód. Ofiarą masowego ataku padło LPP. Czy słusznie? A jakżeby inaczej! Przecież ludzie unoszą się w słusznej sprawie! Walczą o zbawienie Wschodu! Na znak protestu nie wejdą do galerii handlowej przez tydzień! Inne koncerny (m.in. Inditex) podpisały parę lat temu porozumienie mające polepszyć warunki pracy w szwalniach a LPP- szatan, Mefistofeles, Lucyfer - nie! Obrzućmy kamieniami ich witryny! Rozprawmy się ze złem wcielonym raz na zawsze!

Sranie w banie. Owszem, porozumienie było, ale od czasu złożenia podpisów nic podobno się nie zmieniło. Miały być odszkodowania i kontrole, a podobno nie ma nic. Piszę "podobno", bo nie mam możliwości pojechania do Bangladeszu, Kambodży czy Indii i odbycia bezpośredniej rozmowy z pracownikami szwalni, ale głosy o nieskuteczności tej umowy już krążą po internecie, a poza tym trzeba być wysoce naiwnym, żeby wierzyć w dobre intencje.

Największym błędem LPP był brak publicznie sporządzonego rachunku sumienia i obietnicy poprawy. Pierwszy z brzegu PRowiec powie Wam, że podstawą ocieplania wizerunku są obietnice, obietnice i jeszcze więcej obietnic. Po zajściu na stronie koncernu pojawił się list otwarty, ale jego wydźwięk jest po prostu obojętny. Ot kilka zdań obronnych, polemika z katastrofą. Nie ma przeprosin, obietnic codziennego biczowania, wysadzenia wszystkich oddziałów firmy i przytulenia każdego poszkodowanego pracującego w fabrykach. Gdyby firma wyraziła smutek z powodu zaistniałej sytuacji, klienci byliby zadowoleni i po krzyku. Cała Polska zapomniałaby o jakichś fabrykach i beztrosko biegła do Reserved po płaszczyk z najnowszej kolekcji (ta Freja na plakatach tak ślicznie wygląda!).

W oświadczeniu LPP czytamy: Kontrola warunków funkcjonowania fabryk w Bangladeszu jest bardzo trudna. Od kilku miesięcy nasilają się w tym kraju zamieszki. Po czym pada zdanie będące gwoździem do trumny w całej sprawie: Z powodu obaw o bezpieczeństwo pracowników, LPP nie wysyła swoich kupców do tego kraju. Nie dość, że zawalili to jeszcze jawnie przyznają się do braku kontroli z ich strony. Potem już tylko lanie wody o "badaniu możliwości przystąpienia do [wyżej opisanego] porozumienia" (cały tekst można przeczytać tutaj).

BANGLADESH-BUILDING/
spiegel.de
Każdy nas chce się czuć dobrym człowiekiem. Każdy lubi mieć poczucie spełnienia dobrego uczynku. To naprawdę super, ale darujcie sobie puste okrzyki "Już nigdy nie kupię nic w Cropp'ie!" bo są po prostu śmieszne. Nawet jeśli LPP upadnie (a nie upadnie) to nie nastanie nowa era. Żaden inny sklep w galerii handlowej - jak długa i szeroka - nie różni się sposobem produkowania odzieży. Każdy ma coś na sumieniu, tylko nie każdy wpada. O tym, że H&M płaci swoim wykonawcom głodowe stawki, a policja przy fabryce produkującej odzież Nike w Kambodży pobiła kilka tysięcy kobiet, które ośmieliły się prosić o należne wynagrodzenie też nie słyszeliście? Szkoda.

Konformistycznym hipokrytom desperacko poszukującym wewnętrznego spokoju radzę szukać go gdzie indziej, a osobom chcącym ulepszyć świat polecam wybudowanie ekologicznej chatki z drewna w górach i hodowlę owiec. Będzie na ciepły sweter i ser.

*  *  *

Temat nie jest łatwy i nie można jasno powiedzieć, co jest białe, a co czarne. Ogólnoświatowa produkcja jest uzależniona od fabryk w Azji i nie wiadomo nawet, do kogo mieć pretensje o taki stan rzeczy. Chyba do wszystkich. Bo takie z nas okrutne istoty, że siedząc wygodnie, lubimy kopać leżących.

Przepraszam za brak poprawności politycznej i świeczki na Fejsbuku ku uczczeniu ofiar katastrofy w Bangladeszu. Uważam, że nic to nie wniesie, bo kiedy jeden koncern upadnie, na jego miejscu wyrośnie od razu kolejny, ale jestem bardzo ciekawa Waszego zdania w tej trudnej kwestii. Staram się twardo stąpać po ziemi i wiem, że mali ludzie nie zapewnią zbawienia, ale z dwojga złego lepiej jest być świadomym konsumentem niż buntującym się "w imię słusznej sprawy" hipokrytą.

Tekst jest chaotyczny, krytyczny i agersywny. Powstał na gorąco w parę chwil. Nie ma na celu bagatelizowania problemu wyzysku w szwalniach, który również uważam za niemoralny i niesprawiedliwy. Jego puenta jest krótka i prosta: Gdzie byliście, moi drodzy cierpiący teraz z narodem Bangladeszu, jak Was nie było?

Wciąż głodni tematu? Zapraszam do przeczytania opinii innych "po fachu":