27 lis 2013

Kitty kitty

140z
Liczba najróżniejszych międzynarodowych stron zainspirowanych street style'owymi blogami, na których użykownicy użytkownicy wrzucają swoje zestawy rośnie w ultraszybkim tempie. Od lat króluje wśród nich Lookbook.nu będący pierwszą tego typu stroną. Innym dość znanym portalem jest Chictopia.com, gdzie jakiś czas temu założyłam swoje konto. Zdecydowałam się na nie, ponieważ skusiła mnie zakładka "sklep" i to, że każdy użytkownik może ją uzupełnić o własne rzeczy. Zdarzają się więc prawdziwe perełki np. autentyczne torebki vintage Chanel. W większości są to unikatowe egzemplarze. Oprócz tego oczywiście sporo sklepów prowadzi sprzedaż, a wybór jest naprawdę ogromny.

Szczerze zdziwiłam się, kiedy administratorzy Chictopia napisali do mnie z prośbą o wybranie czegoś z ich asortymentu i pokazanie na blogu. Praktycznie nigdy nie godzę się na takie propozycje, ale w tym wypadku nie wahałam się ani chwili, bo już od paru tygodni przymierzałam się do zakupu. Zupełnie nie wiedziałam, co wybrać aż do momentu zobaczenia tej bluzy. Czerń + dużo kotków to połączenie zrobione chyba z myślą o mnie.
Ta piosenka będzie hymnem tego posta!

The number of websites inspired by streetstyle blogs where users showcase their outfits is growing at an exceptionally fast rate. Being the first service of this type, Lookbook.nu has reigned supreme for the past few years. Another, similar website named Chictopia.com also drew my attention and I decided to sign up. The most interesting feature of this service is the shop and the fact that anyone can put items up for sale. Thanks to this feature there have been very interesting things for sale like a authentic, vintage Chanel handbag. In the majority the items for sale are one-in-a-kind. Obviously, many shops also sell their products through this service making the choice quite enormous.

I was very surprised when the Chictopia administrators asked me to choose something from the shop and showcase it on my blog. I practicaly never accept such offers but this time I didn't even think twice because I had been planning on buying something from the shop for some time before. I had no idea what to choose until I came upon this sweater. Being dark and having lots of cats I thought it was made especially for me.
This song will be the anthem of this post!
 
113zz 125zz-horz 116z 013z-horz 064z145z 086z cats 048z
photos by my dad 
| bowler - H&M | cats sweatshirt - Chictopia Shop (sponsored) | watch - Chictopia Shop (sponsored) | 
| skirt - Second Hand | blazer - New Yorker | shoes - Vagabond |

17 lis 2013

Jak nie popełnić samobójstwa...

z017
Nie rozumiem ludzi kochających jesień. Owszem, wrzesień obfituje w piękne dni (i tutaj rzeczywiście miłość może być czymś uzasadniona), ale październik i listopad? Wiatr, deszcz i przeszywający chłód. Nie wspomnę już o zachodzie słońca o godzinie 16. W tym okresie bardzo łatwo stracić całą energię i chęć do działania, żeby popaść w letarg. Mgliste poranki, mokre ulice, szarzy ludzie. Wszystko dookoła krzyczy 'wracaj do łóżka!' i trudno się tym sugestiom oprzeć.

Niestety, trzeba jakoś radzić sobie z tymi przygnębiającymi dniami, a ja chcę Wam dziś pokazać kilka umilaczy, które pomagają mi na co dzień i dzięki którym (jeszcze) nie zwariowałam. 

Organizacja z024
Odrobina organizacji zawsze dobrze robi człowiekowi. Nie jestem ani trochę 'ogarnięta', ale staram się taka być, ponieważ to się na dłuższą metę opłaca. Lubię wiedzieć, na czym stoję i czuję ogromną satysfakcję, gdy udaje mi się utrzymać wszystko na miejscu. Nie ma nic gorszego niż uczucie przygniecenia zbyt wieloma obowiązkami. Im więcej spraw do zrobienia, tym mniej się robi. Dlatego posiłkuję się kilkoma bardzo przydatnymi rzeczami:

Kalendarz Paperblanks aka Drugi Mózg - absolutna podstawa w organizowaniu życia szkolnego. Zawsze staram się mieć go przy sobie i uzupełniać na bieżąco. Bardzo przydatna sprawa w klasie maturalnej (którą można w dużym i jakże trafnym skrócie opisać słowem "rzeź"). Ten mały złoty kalendarz już parę razy uratował mi tyłek, kiedy tuż przed położeniem się do łóżka przewertowałam go od niechcenia i odkryłam, że na następny dzień miałam nauczyć się czegoś ważnego, o czym kompletnie zapomniałam.
Paperblanks to niestety cholernie droga przyjemność - zazwyczaj około 100zł. Już od kilku lat brałam do rączek te kalendarze w przeróżnych papierniczych, żeby zaraz odłożyć je ze smutną miną. Są śliczne, świetnie wykonane, ale nigdy nie miałam serca aż tak nadszarpnąć budżetu. Pod koniec wakacji całkiem przypadkowo udało mi się trafić na likwidację największego krakowskiego Empiku na Rynku Głównym i dorwałam ostatni za połowę ceny.

Notes 'Za dużo myśli' z kolekcji inspirowanej wyklejankami Wisławy Szymborskiej. Kolejny skarb z Empiku i kolejny raz, kiedy miałam szczęście. Jednego dnia zachwycałam  się pracami ręcznymi poetyki na blogu, a drugiego natrafiam na całą kolekcje zeszytów, kubków, zakładek itd. z tymi wzorami. Od razu wykupiłam połowę asortymentu, a notes służy mi do zapisywania wszystkiego, czego nie zmieści kalendarz. Nadmiar myśli trzeba w końcu gdzieś przelać!

Kindle Paperwhite to genialny sposób, żeby nie marnować czasu jadąc rano tramwajem. W godzinach porannych często brakuje wolnych miejsc, a ciężko stać z otwartym podręcznikiem. Wtedy używam Kindla, ponieważ jest lekki i poręczny. Oprócz lektur czytam także notatki, które wcześniej zgrałam z komputera. Idealny do szybkich powtórek przed lekcjami.

Przyjemności
z026
Uwielbiam zbierać najróżniejsze pierdółki i ciężko mi się z nimi rozstawać. Takie małe, ładne rzeczy, którymi się otaczam i które zaspokajają moją żądzę estetyki. Stale się w nie zaopatruje i choć czasem służą tylko do wyglądania, to kocham je wszystkie, a  przy pierwszej przeprowadzce będę musiała załatwić na nie jakiś wieeelki karton.

Świeczka, jak nic innego, nadaje pokojowi przytulności. Niby nic, a naprawdę pomaga. Moją kupiłam w Ikei za jakąś śmieszną cenę (chyba 5zł) i to był strzał w dziesiątkę. Subtelny zapach porzeczki ciągle jest wyczuwalny, ale nie jest na tyle mocny, żeby przeszkadzał. W chwilach kryzysowych rozstawiam na podłodze (bo nie mam właściwie żadnych mebli poza biurkiem) kilka świeczek i cieszę się ich widokiem. Od razu robi się cieplej.

Pocztówki to kolejny skarb z empikowej kolekcji prac Szymborskiej. Planuję je wykorzystać do naściennego kolażu, który, mam nadzieję, wkrótce pokryje przestrzeń nad biurkiem. Są po prostu genialne i uwielbiam je przeglądać.

Kwiaty są dziś mało popularne, ale w moim domu jest ich mnóstwo, ponieważ mama jest florystką. Dzięki temu ciągle mam u siebie świeże wiązanki. Jeśli nie macie adoratora (albo mamy :D ), który obdarowywałby Was bukietami czerwonych róż co rano, idźcie do najbliższej kwiaciarni i sami zróbcie sobie prezent. Zapach kwiatów wymieszany z palącą się świecą to zestaw, który po prostu musi poprawić Wam samopoczucie!

A jakie są Wasze umilacze i sposoby na walkę z deszczową jesienią? 

pics by me

13 lis 2013

Historia prasy: Vogue

Pomimo przenoszenia się mediów do internetu, powstawania coraz większej ilości blogów i internetowych gwiazd, w modzie wciąż liczy się druk. Gazety mają w dalszym ciągu silną pozycję, która na razie nie wydaje się być zagrożona. Pomyślałam sobie ostatnio, że warto byłoby rozpocząć na blogu nowy cykl poświęcony właśnie nim, bo pewnie mało kto wgłębiał się w historię. Obiecuję, że będzie ciekawie, a daty ograniczę do minimum!

Na pierwszy ogień idzie oczywiście "Vogue" - najbardziej prestiżowy, rozpoznawalny i wpływowy magazyn o modzie na świecie. Ciężko jest znaleźć osobę, która nigdy o nim nie słyszała, bo jest stałym elementem kultury, a obecnie wydaje się go co miesiąc w 23 krajach. Główna filia znajduje się w Nowym Jorku, a dowodzi nią niezwykle charyzmatyczna redaktor naczelna - Anna Wintour (tutaj kilka słów o niej ze starszego posta). Ale nie nie zawsze historia tego miesięcznika była tak różowa...

| 1902 | 1909 | 1926 |
Wszystko zaczęło się w roku 1892, kiedy wydano pierwszy numer magazynu. W początkowym założeniu miał być tygodnikiem dla nowojorskich elit tworzonym przez nie same. Starannie dobierano personel i patrzono bardziej na pochodzenie i status społeczny niż utalentowanie. Pierwszą redaktor naczelną została Josephine Redding, która zupełnie nie pasowała do tej roli. Jej życie nie miało za wiele wspólnego z modą, a ona sama bardziej interesowała się prawami zwierząt. Jednak to właśnie ona, przeglądając największy słownik języka angielskiego - Centrury Dictionary - znalazła definicję słowa idealnie nadającego się na tytuł nowo powstałego magazynu.
“Vogue: Mode or fashion prevalent at any particular time; popular reception, repute"
Pierwsze artykuły dotyczyły etykiety, plotek, popularnych hobby, recenzji sztuk teatralnych, a także największej pasji Redding, czyli zwierząt. Początkowo Vogue był adresowany także do mężczyzn, więc można w nim było znaleźć również teksty poświęcone drużynom sportowym oraz poradniki dla gentlemanów. Redaktor naczelna niepochlebnie wyrażała się o świecie mody, więc o ówczesnych trendach pisano tylko na zasadzie podkreślenia, co wypada nosić elicie (nigdy nie podając przy tym nazwisk projektantów, uważano to za zbędne). Redding była także przeciwniczką gorsetów. Swoim zachowaniem i nieraz grubiańskimi wypowiedziami wzbudzała więc wiele kontrowersji.

W tym czasie Vogue nie przynosił zysków. "Pracowników niewielu, a atmosfera w biurze nieformalna i nieprofesjonalna" wspomina w swojej autobiografii Always in Vogue Edna Woolman Chase. Trzeba jednak wspomnieć, że w XIX wieku standardy i realia były całkiem inne. Nie uważano np. że każdy tekst powinien zostać opatrzony ilustracjami (zdjęć zaczęto używać dopiero od 1913 roku) w celu lepszego unaocznienia i ozdoby. Często też oprawa graficzna miała niewiele wspólnego z tematem artykułu. Zarząd nie inwestował pieniędzy w reklamę, a wąskie grono odbiorców również nie sprzyjało zwiększeniu sprzedaży. Sytuacja magazynu diametralnie zmieniła się, gdy Condé Nast kupił Vogue'a w 1909 roku.

| 1939 | 1940 | 1957|
Na stołku redaktor naczelnej zasiadła (cytowana wcześniej) Edna Woolman Chase. Od tego czasu gazeta zaczęła przypominać dzisiejszą wersję. Z czasopisma o życiu elit Nowego Jorku stała się ekskluzywną pozycją o modzie dla świadomych i niezależnych kobiet. Projekty okładek zlecano najlepszym twórcą, a większość z nich do dziś jest dla wielu artystów inspiracją. Ujednolicono też szatę graficzną.

Wybuch I wojny światowej był dla większości ludzi odejściem od sztuki. Nakład magazynu drastycznie spadał z miesiąca na miesiąc, francuscy projektanci houte couture  zamknęli swoje warsztaty. Chase walczyła o materiał do zapełnienia kolejnych stron, a dzięki kreatywności nie pozwoliła gazecie upaść. Co więcej, w latach 20. utworzono edycję brytyjską oraz francuską z Chase na czele obu. Trzeba przy tym wspomnieć, że miała niezwykły talent do dobierania współpracowników i odkrywania młodych talentów. Zatrudniała takich fotografów, jak Edward Steichen, Cecil Beaton, czy Irving Penn. Miała także żyłkę do interesów i była świadoma tego, że magazyn musi zacząć na siebie zarabiać. Świetnie wyczuwała, czego pragną kobiety, a potem dawała im to w postaci kolejnego numeru, budując powoli jego wpływowość i prestiż. Swoje stanowisko opuściła po 37 latach - w 1952 roku (pięć lat przed śmiercią) - i była najdłużej piastującą je osobą w historii magazynu. Nie zrezygnowała całkowicie z nadzoru nad gazetą, wciąż pozostawała prezesem zarządu, ale nową redaktor naczelną mianowano Jessicę Daves.

| 1958 | 1964 | 1967 |
Królową lat 60. i jednocześnie jedną z najbardziej barwnych postaci ubiegłego stulecia była jednak Diana Vreeland (bardzo polecam film o niej, ostatnio pisała o nim Styledigger), która objęła "dowództwo" w Vogue w 1963 roku. Swoją karierę zaczęła wiele lat wcześniej w gazecie Harper's Bazaar, którą wzniosła na szczyty. Jej wiedza o modzie była wybitna, a w kwestii stylu doradzała m.in. Jacqueline Kennedy. Vogue czasów Diany był otwarty na młodość i rewolucję seksualną, wtedy sławę zdobywała Twiggy oraz Andy Warhol. To właśnie Diana jako pierwsza naciskała na podkreślanie swoich niedoskonałość i stawianie na unikatowość. Nie interesowało jej piękno oczywiste, lecz prawda, autentyczność i świeżość. Była wizjonerką dążącą do celu za wszelką cenę, więc daleko jej było do rozsądnej, gospodarczej Chase. Ostatecznie usunięto ją ze stanowiska za przekraczanie budżetu (uwielbiała organizować wielkie sesje zdjęciowe w egzotycznych miejscach takich, jak Indie, Egipt i Daleki Wschód). Jej miejsce zajęła bezpieczniejsza, bardziej komercyjna Grace Mirabella.

Nowa redaktor naczelna pracowała dla Vogue już od lat 50. Nie miała łatwego zdania zastępując charyzmatyczną Vreeland, ponieważ była jej całkowitym przeciwieństwem. Zarzucano jej monotonność, plebejskość i brak wyrazistości; krytykował ją m.in. Oscar de la Renta. Jednak wiele osób doceniało jej przyziemność i wizerunek girl next door. Mirabella całkowicie odcięła się od fantazyjności, bajkowości i szaleństw Vreeland (ubóstwiała beż, który był przewodnim kolorem w jej gabinecie). Swoich intencji nigdy nie ukrywała. Już na swojej pierwszej okładce umieściła napis “Real-Life Fashion is In!”. Dlaczego? Ponieważ kobieta lat 60. i 70. była pracującą, utrzymującą się samodzielnie, zaangażowaną w politykę osobą, która nie utożsamiała się z tym, co uprzednio proponował Vogue. Ściśle współpracowała z Arthurem Elgort'em oraz Helmutem Newton'em. To ona, jako pierwsza, umieściła na okładce czarną modelkę (Beverly Johnson) i za jej kadencji Vogue stał się miesięcznikiem. "Beżowa" strategia Mirabelli była skuteczna - w ciągu dziesięciu lat nakład zwiększył się niemal trzykrotnie, a dochód z reklam szacowano na $79.5 miliona dolarów.

Pierwsza sesja okładkowa Anny Wintour. Listopad, 1988
W 1988 roku nową redaktor naczelną została Anna Wintour, która sprawuje tę funkcję do dnia dzisiejszego. Przejęła gazetę z dużym dochodem, rzeszą wielbicielek i pewną pozycją na rynku, ale nie miała w planach pozostawania w bezpiecznym cieniu poprzedniczek. Już na samym początku zwróciła na siebie uwagę słowami “Vogue is a fashion magazine, and a fashion magazine is about change”, które jedynie przypieczętowała pierwszą - już legendarną - okładką. Do współpracy przy niej zaprosiła Petera Lindbergha. Uśmiechnięta, spontanicznie pozująca w swetrze Christiana Lacroix i przecieranych jeansy marki Guess modelka była czymś całkowicie zaskakujący. Sama Anna wspomina, że wydawcy i drukarnie wielokrotnie dzwoniły z pytaniem, czy nie nastąpiła pomyłka w wyborze zdjęcia. Ta okładka łamała wszelkie dotychczas przyjęte normy. Brak ton makijażu i statyczności, rozwiane włosy, przymknięte oczy i szczery uśmiech były przełomowe.

Kolejną innowacją Wintour było umieszczanie na okładkach gwiazd filmowych, piosenkarek i innych znanych osobistości (jedną z głośniejszych była ta z Madonną). W latach dziewięćdziesiątych gościły na nich m.in. Julia Roberts, Demi Moore, Oprah Winfrey, a nawet Hillary Rodham Clinton.
“Vogue is like Nike or Coca-Cola—this huge global brand” powiedziała Anna w 2011. “I want to enhance it, I want to protect it, and I want it to be part of the conversation”
Vogue to gazeta, która przez dekady kształtowała świadomość kobiet i przełamywała kolejne bariery idąc z duchem czasu. Każda redaktor naczelna była silną, charyzmatyczną i wpływową kobietą, która włożyła w magazyn pierwiastek siebie. Można wręcz powiedzieć, że ten magazyn jest odbiciem obyczajowości, norm kulturalnych i estetyki od schyłku XIX wieku aż do dnia dzisiejszego.

Na sam koniec (jeśli ktoś wytrwał do tego miejsca to bardzo dziękuję!) zostawiłam podsumowanie wszystkich przełomowych okładek w historii Vogue. Pierwsze zdjęcie w kolorze, pierwsza czarnoskóra modelka, pierwsze jeansy... to tylko kilka z nich. 

źródło
  

6 lis 2013

Ciasteczkowy Potwór czy kucyki Pony?


Przez większą część mojego życia nie mogłam się doczekać przekroczenia magicznej granicy pełnoletniości. Zawsze lubiłam się postarzać, zaokrąglać w rozmowach wiek o te kilka(naście) miesięcy w górę. Osiemnaście lat to był w moich wizjach okres idealny - będę młoda, ale dorosła; spontaniczna, ale dojrzała; dziewczęca, ale kobieca. Wydawało mi się, że stanę się zorganizowana, uporam się z wieloma dziwnymi myślami i na bank będę mieć już w głowie ułożony plan na przyszłość. Niestety, wyszło trochę inaczej.

Paradoksalnie po skończeniu osiemnastu lat zaczęłam znacznie częściej myśleć o dzieciństwie (i za nim tęsknić), mniej lub bardziej milszych chwilach i całym tym procesie stawania się "osobą dorosłą". Zdałam sobie sprawę, że jestem nastolatką jeszcze tylko przez chwilkę, a zostało mi przecież tyle rzeczy do zrobienia! Zaczęłam się bać, że z czymś nie zdążę i już do końca moich dni będę zgorzkniałym dorosłym człowiekiem żałującym straconych lat młodości. Swoją drogą, ta cała dorosłość jest bardzo zabawną sprawą, bo ja nie czuję się ani trochę inaczej. Jedyną - póki co - zmianą w moim życiu jest to, że mogę sobie kupić piwo i podpisywać dokumenty. Marnie to wygląda w porównaniu z oczekiwaniami.

Powroty myślami do dzieciństwa to też powroty do inspiracji, bajek i zabaw z tamtych lat. Stąd też dzisiejsza stylizacja, którą sponsorują kucyki Pony i Ciasteczkowy Potwór... no bo kto powiedział, że kończąc osiemnaście lat muszę być poważna? :P

030zzprawo-horz
cats2z043zmale
cats3 042z cats4 085zmm
Zdjęcia: tata fotografi
 | kapka My Little Pony - H&M Divided | sweter - H&M Trend | top - sh |
| spódnica - sh | buty - Zara |